Stefan Symotiuk
Usługowy Zakład Produkcji Sensu "My z Utopii"


Problem: zmienić kalendarze

Wobec rosnącego wypierania ludzi przez maszyny z miejsc pracy, postulowane jest zwalczanie bezrobocia poprzez skracanie czasu pracy. Ryfkin dowodzi, że już obecnie w większości krajów rozwiniętych tydzień pracy powinien być skrócony z pięciu dni do czterech. Dałoby to dodatkowe miejsca zatrudnienia dla młodego pokolenia.
Rzuca się w oczy, że taki rytm czasowy jest dość kłopotliwy: 4 dni pracy - trzy czasu wolnego - 4 - 3 - 4 - 3. Problem w tym, że praca jest aktywnością, w której osiąga się pewną mobilizację /"trans"/. Pierwszy dzień pracy po odpoczynku jest zazwyczaj odcinkiem "wdrażania" się, rozpędzania - dzień tuż przed weekendem jest mniej wydajny, gdyż podświadomie już się rozluźniamy. Najgorsze jednak, że w tak widzianym podziale tygodnia: 4 - 3, również odpoczynek nie jest w stanie przerodzić się w aktywny, twórczy, samokształcący. Cóż z 3 dni "wolnych", które ludzie dodatkowo spędzą przed telewizorem.
Zwróćmy uwagę, iż "praca" obecnie nie jest już tak mechaniczną harówką jak kiedyś, gdy organizm potrzebował regeneracji fizycznej. W pracy dzisiejszej męczymy się raczej psychicznie, nerwowo, niż cieleśnie. Gdy jednak praca ta wchodzi w "trans", może trwać dłużej i być bardziej efektywna.


Zreformujmy kalendarz!

Wyobraźmy sobie, że przynajmniej w części "sfery pracy" /przedsiębiorstw i instytucji/ wprowadzamy b l o k o w a n i e czasu wolnego oraz blokowanie czasu pracy. Już obecnie weekendy i inne dni wolne dochodzą w miesiącu do 10 dni. Taki odcinek byłby już fragmentem "małych wakacji", które można by sensownie wykorzystać dla siebie, nie siedząc przy telewizorze, spotykając się z przyjaciółmi, rodziną itp. Zblokowane dni pracy byłyby równie intensywne i wciągające w czynności pracownicze. W takim systemie miesiąc dzieliłby się na rytm: 20 - 10. Ale gdyby wprowadzić skrócony tydzień pracy /4+3/ to zblokowania miesięczne byłyby inne: 16 dni pracy - 12 dni odpoczynku. Komplikacją jest to, że zwykle miesiąc przekracza o 2 - 3 dni sumę dni "4 tygodni".
Czy w ogóle musimy jednak przy takich reformach stosować dotychczasowe miary kalendarza: tygodnie i miesiące? Rok jest naturalny, bowiem w nim odchylanie się od osi obrotów ziemi powoduje zmiany klimatu z ciepłego w zimny i odwrotnie. Ale tydzień już sensu przyrodniczego dla nas nie ma. Powstał on stąd, że co 7 dni zmienia się kontur tarczy księżyca /od pełnej, "nowiu", do sierpu uwypuklonego w lewo/. Dla ludzi pierwotnych były to czasy o różnej wartości: pełnia była korzystna, bezksiężycowość kłopotliwa. W naszej cywilizacji rytm ten nie ma istotnego sensu - światło latarni elektrycznych uczyniło noc jasną. Toteż dawny system, uświęcony przez "niedziele", jest archaiczny i reliktowy. Podobnie: układ 12 miesięcy.
Kalendarz nie jest świętością, której musimy pedantycznie podlegać i być jego niewolnikami. Jeszcze w socjalizmie czczono niedziele jako dni bez pracy. Kapitalizm z wszystkich niedziel uczynił "dni handlowe" i wszyscy to zaakceptowali. Wskazuje to, że i tak faktycznie kalendarza nie poważamy. Trwa on siłą inercji. A stał się fikcją i korzystniej byłoby go zmienić. "Małe wakacje" to niewątpliwie rzecz korzystna.


Cywilizacja jako suma "czasów indywidualnych"

Alvin Toffler przewiduje jeszcze dalej idące przemiany struktury "czasu pracy". W rozwiniętej cywilizacji wszyscy będą posiadali przy domach prywatne warsztaty z wyrafinowanymi maszynami i będą w nich produkować różne komponenty składane w przyszłych "super-manufakturach". Powróci "produkcja chałupnicza". Jednostka będzie wówczas pracować "na swoim" w czasie indywidualnego "zegara biologicznego", gdy będzie czuć napływ energii w tej a nie innej porze dnia i tygodnia. W zależności od nastroju, temperamentu, chęci. Byle efekt był osiągnięty w finale tych działań.
W istocie Toffler odnawia starsze formy istnienia "czasu pracy" obecne w zindywidualizowanych strukturach gospodarczyh. "Zębate koło" jednego czasu i kalendarza wprowadził wielki przemysł i instytucje biurokratyczne. Nastąpiła neurasteniczna "synchronizacja" pracy jednostek. Ale dawny garncarz, płatnerz, szewc nie pracowali w jarzmie czasu. Mój dziadek - rolnik - miał taki system, iż wstawał przed świtem, pracował intensywnie do południa. W południe szedł spać, a w porze popołudniowej znów intensywnie pracował do zmierzchu. Na wsi podlubelskiej stosował włoski system "sjesty". W dnie "złej kondycji" przerywał prace. Gdy była pora żniw, pracował "świątek - piątek", nie bacząc na niedziele i święta. Byle plon znalazł się w stodołach. W rolnictwie zegary i kalendarze nie były potrzebne dla odmierzania "czasu" pracy.


Epoka "przejściowa" w normowaniu "czasu pracy"

Zanim jednak utopia Tofflera się spełni, możemy reformować sztywne struktury "czasu pracy", gdyż "poszarpany rytm" aktywności i wypoczynku już obecnie musi być dostosowany do człowieka, zhumanizowany. Rytm 5 - 2 - 5 - 2 i tak zresztą jest deformowany przez blokowanie się różnych świąt państwowych i kościelnych z weekendami. Przez to "małe wakacje" i tak następują /do 4 - 5 dni w czasie "świąt majowych"/, w czasie "ferii świątecznych" i noworocznych itd. Tyle, że wtedy nikt nie pracuje, gospodarka i życie publiczne traci cenny rozpęd. Te anarchistyczne dewiacje zniesie uporządkowane wprowadzenie "zblokowanych dni wolnych" - gdy będą to dnie wypoczynku dla jednych, mogłyby być czasem "zatrudnienia" /choćby w "mniejszym wymiarze"/ dla młodszego pokolenia.
Pomysł Ryfkina 4 - 3 - 4 - 3 nie rozwiązuje tych problemów, które stworzył obecny system "pięciodniowego czasu pracy". Podobnie, nie daje możności "twórczego odpoczynku" pomysł, aby skrócić nie tydzień roboczy, ale "ośmiogodzinny" dzień pracy. Gdyby wprowadzić 7 godzinny czas dnia roboczego, a nawet 6 - godzinny, to po prostu nieco dłużej posiedzimy przed telewizorami.


powrót do spisu treści