Stefan Symotiuk
Kierunki remontu cywilizacji


Relacja "diagnozy" i "terapii" w przypadku myślenia o cywilizacji jest taka, że nie zawsze z tej pierwszej jednoznacznie wynika ta druga, zawsze z tej drugiej zaś "wynika" pierwsza. Będziemy tu zatem preferować myślenie postulatywne o cywilizacji początku XXI wieku, tylko nieznacznie omawiająć "stany rzeczy", na które poszukujemy remedium. Nie jest to metodologia potocznie stosowana - wydaje się jednak skuteczna. Dopiero "terapia" "rozświetla" diagnozę.


Przeciw "holokaustowi rzeczy"

Rocznie przybywa na kuli ziemskiej około 80 mln ludzi. Jednocześnie zaś do pieców hutniczych wrzuca się ponad 2 mln zużytych aut. Tylko w Polsce na jednostkę przypada około 369 kg "śmieci". Szanse "powszechnego dobrobytu" w świecie przy takim marnotrawstwie rzeczy są nikłe. Tandetność rzeczy, ich nietrwałość, podważa wartość i godność człowieka jako ich twórcy.
Nawet gdyby w przyszłości miały spełnić się euforyczne wizje konsumpcji A. Tofflera, obecnie pilne jest powstrzymywanie lawiny tandety, aby mógł okresowo wzrosnąć zasób dóbr trwałych, zapewniających względny ład cywilizacyjny.
Nie chodzi jednak o konserwatyzm wobec aktualnego stanu technologii. Doskonalenie rzeczy jest niezbędne. Jednak nie tak, że pojawiają się urządzenia z częściowymi udoskonaleniami, a dotychczasowe natychmiast ulegają "technologicznemu zestarzeniu". Klienci zachęcani są do ich wyrzucania na rzecz "nowinek produkcyjnych"
Zachowywanie już posiadanych dóbr może nastąpić wówczas, gdy "nowinki" konstrukcyjne w ich budowie mogłyby uzupełniać lub wymieniać istniejącą i dobrze jeszcze funkcjonującą całość. Modularyzacja rzeczy, tak aby pojedyncze ich składniki dawały się zastępować elementami udoskonalonymi, to skuteczne remedium na trwałość naszych urządzeń i obiektów. Auto, w którym wszystkie ważne moduły dałyby się wymieniać, co wymaga jednak, aby standardowe były "przeguby" łączące elementy, byłoby płynnie ulepszane i dłużej użytkowane. Mali producenci części zamiennych mieliby olbrzymie perspektywy zbytu i własnej wynalazczości. Obecnie duże koncerny niszczą to pole twórczości, gdyż nowe serie konstruują tak, aby producenci części zamiennych musieli od nowa konstruować swoje moduły, przy ograniczonym na nie popycie. Taką małą ideę "standaryzacji" musi zatem wobec tych potęg produkcyjnych wymusić państwo lub instytucje międzynarodowe.


O potrzebie "parlamentaryzmu demokratycznego"

Apatia społeczna, zanik "pasjonatów" w społeczeństwach demokratycznych, jest przyczyną zobojętnienia, małej kreatywności, pasywności społeczeństw współczesnych. Powszechna jest kontestacja demokracji "przedstawicielskiej" w postaci "strajku wyborczego (absencji dochodzącej do 40% obywateli). W istocie: przy potędze finansów państwowych (do 80% wartości wytwarzanej przez społeczeństwo, przejmowanych w systemach fiskalnych) wybierany aparat władzy ulega natychmiastowej alienacji. Same wybory są realizowane przez wynajęte firmy reklamowe. Zakres "demokracji bezpośredniej", jako możliwości partycypacji w zarządzaniu, jest bliski zeru. Bierność społeczna jest straszliwą ceną za "nadaktywność" niewielkich grup polityków, wspieranych przez bogate elity gospodarcze.
Przez "dzielenie się władzą" elity te rozumieją przekazywanie części kompetencji "elitom satelitarnym" (samorządy lokalne, agencje rządowe, stowarzyszenia społeczne), za czym idzie ich finansowanie. Dla przeciętnego obywatela nie oznacza to wzrostu "współrządzenia".
Podział państwa na "władzę centralną" i władze satelitarne, gdzie lokują się nowi pretendenci do przejęcia stanowisk rządowych, stwarza jednak szansę uzupełnienia "parlamentaryzmu" dość dużym zasobem "demokratyzacji bezpośredniej", mianowicie przez podwójny system opodatkowania społeczeństwa, np. skierowanie 80% podatków do "centrum rządowego", ale pozostawienie obywatelowi prawa do dysponowania 20% z tych podatków i ich ścisłego adresowania do podmiotów satelitarnych, gdy te potrafią przedstawić atrakcyjne społecznie wizje ich zużytkowania, wystarczyłoby do ogromnego "upodmiotowienia mas". Pretendenci do władzy, społecznicy-pasjonaci, rozmaite ruchy społeczne, zdobyłyby "oddolne" źródła finansowania bez konieczności "lizania klamek" w centrali. Obywatel -sponsor mógłby w rytmie corocznym wzmacniać lub osłabiać swoje poparcie dla określonych programów.
Ludzie nie chcą płacić małych podatków. Partia J. Korwina-Mikke w Polsce nie uzyskuje poparcia. Zarazem ludzie chętnie płacą, nawet z własnej kieszeni, na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy (wspierają leczenie małych dzieci). Ten stan rzeczy mówi bardzo dużo o oczekiwaniach społecznych i potrzebie uzupełnienia "centralizmu parlamentarnego" - "demokratyzmem oddolnym".


O potrzebie nowego "parlamentu świata"

Organizacja Narodów Zjednoczonych dożywa kresu. Fiasko wielkiego kongresu międzynarodowego "Szczyt Ziemi" w Johannesburgu w 2002 r. okazało się oczywiste. Świat wszedł w fazę sterowania polityką międzynarodową przez oligarchiczną grupkę siedmiu najbogatszych państw świata (z dziwaczną obecnością Rosji).
Ludzkość wymaga gremium, które wyznaczałoby, chociażby najogólniej, intencje i potrzeby miliardów ludzi. Gremium takie nie może być mechanicznie zorganizowane przez "reprezentacje państw", gdyż Chiny, Indie, Brazylia itp. uzyskałyby łatwo "nadreprezentację" w składzie delegatów. Potrzebne jest inne zorganizowanie reprezentacji "opinii światowej", niż "reprezentacje narodowe".
Można wyobrazić sobie następujący stan rzeczy: większość partii politycznych o klasycznym profilu programowym - liberalne, socjalistyczne, chrześcijańskie (resp. islamskie itp.) łączy się w struktury "międzynarodówek", przedstawiające swoje plany i wizje świata. Następnie obywatelom wszystkich państw przedstawiane są te uniwersalne wizje i programy reform. Ci zaś głosują na te gremia polityczne, które chcą dokonać określonej przebudowy ładu światowego. Wówczas jest pewne, że blisko miliardowy elektorat chiński rozpadłby się na propozycje głosów może nawet typowe dla krajów znacznie mniejszych.
Autorytet takiego parlamentu, może nawet początkowo konstruowanego przez sondaże instytutów badania opinii publicznej poszczególnych krajów, a nie pełne wybory, byłby znaczący, a zasady działania tej władzy - początkowo opiniodawczej - byłyby zgodne z zasadami funkcjonowania polityki, obecnymi w krajach demokratycznych już ponad dwa stulecia.

Relacja "diagnozy" i "terapii" w przypadku myślenia o cywilizacji jest taka, że nie zawsze z tej pierwszej jednoznacznie wynika ta druga, zawsze z tej drugiej zaś "wynika" pierwsza. Będziemy tu zatem preferować myślenie postulatywne o cywilizacji początku XXI wieku, tylko nieznacznie omawiająć "stany rzeczy", na które poszukujemy remedium. Nie jest to metodologia potocznie stosowana - wydaje się jednak skuteczna. Dopiero "terapia" "rozświetla" diagnozę.


Przeciw "holokaustowi rzeczy"

Rocznie przybywa na kuli ziemskiej około 80 mln ludzi. Jednocześnie zaś do pieców hutniczych wrzuca się ponad 2 mln zużytych aut. Tylko w Polsce na jednostkę przypada około 369 kg "śmieci". Szanse "powszechnego dobrobytu" w świecie przy takim marnotrawstwie rzeczy są nikłe. Tandetność rzeczy, ich nietrwałość, podważa wartość i godność człowieka jako ich twórcy.
Nawet gdyby w przyszłości miały spełnić się euforyczne wizje konsumpcji A. Tofflera, obecnie pilne jest powstrzymywanie lawiny tandety, aby mógł okresowo wzrosnąć zasób dóbr trwałych, zapewniających względny ład cywilizacyjny.
Nie chodzi jednak o konserwatyzm wobec aktualnego stanu technologii. Doskonalenie rzeczy jest niezbędne. Jednak nie tak, że pojawiają się urządzenia z częściowymi udoskonaleniami, a dotychczasowe natychmiast ulegają "technologicznemu zestarzeniu". Klienci zachęcani są do ich wyrzucania na rzecz "nowinek produkcyjnych"
Zachowywanie już posiadanych dóbr może nastąpić wówczas, gdy "nowinki" konstrukcyjne w ich budowie mogłyby uzupełniać lub wymieniać istniejącą i dobrze jeszcze funkcjonującą całość. Modularyzacja rzeczy, tak aby pojedyncze ich składniki dawały się zastępować elementami udoskonalonymi, to skuteczne remedium na trwałość naszych urządzeń i obiektów. Auto, w którym wszystkie ważne moduły dałyby się wymieniać, co wymaga jednak, aby standardowe były "przeguby" łączące elementy, byłoby płynnie ulepszane i dłużej użytkowane. Mali producenci części zamiennych mieliby olbrzymie perspektywy zbytu i własnej wynalazczości. Obecnie duże koncerny niszczą to pole twórczości, gdyż nowe serie konstruują tak, aby producenci części zamiennych musieli od nowa konstruować swoje moduły, przy ograniczonym na nie popycie. Taką małą ideę "standaryzacji" musi zatem wobec tych potęg produkcyjnych wymusić państwo lub instytucje międzynarodowe.


O potrzebie "parlamentaryzmu demokratycznego"

Apatia społeczna, zanik "pasjonatów" w społeczeństwach demokratycznych, jest przyczyną zobojętnienia, małej kreatywności, pasywności społeczeństw współczesnych. Powszechna jest kontestacja demokracji "przedstawicielskiej" w postaci "strajku wyborczego (absencji dochodzącej do 40% obywateli). W istocie: przy potędze finansów państwowych (do 80% wartości wytwarzanej przez społeczeństwo, przejmowanych w systemach fiskalnych) wybierany aparat władzy ulega natychmiastowej alienacji. Same wybory są realizowane przez wynajęte firmy reklamowe. Zakres "demokracji bezpośredniej", jako możliwości partycypacji w zarządzaniu, jest bliski zeru. Bierność społeczna jest straszliwą ceną za "nadaktywność" niewielkich grup polityków, wspieranych przez bogate elity gospodarcze.
Przez "dzielenie się władzą" elity te rozumieją przekazywanie części kompetencji "elitom satelitarnym" (samorządy lokalne, agencje rządowe, stowarzyszenia społeczne), za czym idzie ich finansowanie. Dla przeciętnego obywatela nie oznacza to wzrostu "współrządzenia".
Podział państwa na "władzę centralną" i władze satelitarne, gdzie lokują się nowi pretendenci do przejęcia stanowisk rządowych, stwarza jednak szansę uzupełnienia "parlamentaryzmu" dość dużym zasobem "demokratyzacji bezpośredniej", mianowicie przez podwójny system opodatkowania społeczeństwa, np. skierowanie 80% podatków do "centrum rządowego", ale pozostawienie obywatelowi prawa do dysponowania 20% z tych podatków i ich ścisłego adresowania do podmiotów satelitarnych, gdy te potrafią przedstawić atrakcyjne społecznie wizje ich zużytkowania, wystarczyłoby do ogromnego "upodmiotowienia mas". Pretendenci do władzy, społecznicy-pasjonaci, rozmaite ruchy społeczne, zdobyłyby "oddolne" źródła finansowania bez konieczności "lizania klamek" w centrali. Obywatel -sponsor mógłby w rytmie corocznym wzmacniać lub osłabiać swoje poparcie dla określonych programów.
Ludzie nie chcą płacić małych podatków. Partia J. Korwina-Mikke w Polsce nie uzyskuje poparcia. Zarazem ludzie chętnie płacą, nawet z własnej kieszeni, na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy (wspierają leczenie małych dzieci). Ten stan rzeczy mówi bardzo dużo o oczekiwaniach społecznych i potrzebie uzupełnienia "centralizmu parlamentarnego" - "demokratyzmem oddolnym".


O potrzebie nowego "parlamentu świata"

Organizacja Narodów Zjednoczonych dożywa kresu. Fiasko wielkiego kongresu międzynarodowego "Szczyt Ziemi" w Johannesburgu w 2002 r. okazało się oczywiste. Świat wszedł w fazę sterowania polityką międzynarodową przez oligarchiczną grupkę siedmiu najbogatszych państw świata (z dziwaczną obecnością Rosji).
Ludzkość wymaga gremium, które wyznaczałoby, chociażby najogólniej, intencje i potrzeby miliardów ludzi. Gremium takie nie może być mechanicznie zorganizowane przez "reprezentacje państw", gdyż Chiny, Indie, Brazylia itp. uzyskałyby łatwo "nadreprezentację" w składzie delegatów. Potrzebne jest inne zorganizowanie reprezentacji "opinii światowej", niż "reprezentacje narodowe".
Można wyobrazić sobie następujący stan rzeczy: większość partii politycznych o klasycznym profilu programowym - liberalne, socjalistyczne, chrześcijańskie (resp. islamskie itp.) łączy się w struktury "międzynarodówek", przedstawiające swoje plany i wizje świata. Następnie obywatelom wszystkich państw przedstawiane są te uniwersalne wizje i programy reform. Ci zaś głosują na te gremia polityczne, które chcą dokonać określonej przebudowy ładu światowego. Wówczas jest pewne, że blisko miliardowy elektorat chiński rozpadłby się na propozycje głosów może nawet typowe dla krajów znacznie mniejszych.
Autorytet takiego parlamentu, może nawet początkowo konstruowanego przez sondaże instytutów badania opinii publicznej poszczególnych krajów, a nie pełne wybory, byłby znaczący, a zasady działania tej władzy - początkowo opiniodawczej - byłyby zgodne z zasadami funkcjonowania polityki, obecnymi w krajach demokratycznych już ponad dwa stulecia.


powrót do spisu treści