Anna Mieszczanek
Praca domowa (nie tylko) kobiet


"Od dawna wiadomo, że produkcja w gospodarstwie domowym ma znaczący udział w dobrobycie społecznym. Obliczenia wartości i wielkości nieopłacanej pracy domowej wskazują, iż stanowi ona od 35 do 55 % PKB (w zależności od kraju), a całkowita produkcja gospodarstwa domowego stanowi ok. 60 % rozszerzonej konsumpcji prywatnej. Jednak, z różnych powodów, produkcja ta nie jest uwzględniana w rachunkach narodowych. Ten brak powoduje, że rachunki narodowe nie są w pełni adekwatne jako miara aktywności ekonomicznej." z raportu Europejskiego Urzędu Statystycznego

Większości planów politycznych w Polsce brakuje jasnej wizji, pozwalającej odpowiedzieć na pytanie "dla kogo w istocie jest gospodarka, jaki rozwój gospodarczy jest nam potrzebny, w jaki sposób państwo ma służyć obywatelom i jak dysponować naszymi wspólnymi pieniędzmi, by tworzyć warunki dla rozwoju obywatelskiego, świadomego współzależności wszystkich, opiekuńczego społeczeństwa?"

Rządy operują w zaklętym kręgu wskaźników ekonomicznych związanych z PKB. Ten zaś jest tylko jednym z wielu możliwych modeli szacujących wartość wytworzonych w gospodarce dóbr i usług. Skonstruowany w szczególnych warunkach II wojny światowej, nie pozwala dostrzec nieprzystawalności tych wskaźników do życia ludzi w czasach pokoju. Cele jakie wyznaczamy gospodarce - wzrost gospodarczy wyrażający się w procentowym wzroście PKB - są celami wirtualnymi. Ekonomiści pokazali bowiem już dawno, ze PKB może rosnąc nawet wtedy, jeśli obywatelom zdarzają się same życiowe katastrofy, a więc pogarsza się jakość życia ludzi.

Wskaźniki jakimi operuje PKB nie odnoszą się do podstawowych, rzeczywistych potrzeb obywateli: ochrony zdrowia, bezpieczeństwa, edukacji, godnej starości. Koncentrują się wokół sztucznie kreowanych potrzeb związanych z konsumpcją. Ponieważ wyznaczamy gospodarce nie odpowiadające wyzwaniom rzeczywistości cele, otrzymujemy nie takie jakie potrzebne są ludziom rezultaty.

Problemem numer jeden jest dziś w Polsce rozszerzające się poczucie wykluczenia wielkich grup społecznych. Ludzie czują się nieprzydatni i nic nie warci.

Nawet jeśli ciężko pracują - tak jak kobiety pracujące w domu na rzecz swoich rodzin - codziennie dowiadują się, że nie wypracowują zysku. Nie wypracowują zysku także nauczyciele, emeryci, lekarze i pielęgniarki publicznej służby zdrowia, policjanci. Wytwarzanie zysku ekonomicznego "tu i teraz" jest dzisiaj jedynym kryterium służącym do oceny obywateli. Ci, którzy go nie wytwarzają stanowią tylko niepotrzebny balast i obciążenie dla budżetu. Budżet zaś pozoruje swoje zainteresowanie ich losem, przeznaczając dla nich coraz bardziej żałosne sumy, które na dodatek traktowane są jak zasiłki, choć oficjalnie nazywa się je czasem świadczeniami. Ich wartość nijak nie ma się do wartości wykonywanej przez ludzi pracy, mierzonej przy pomocy innego niż zysk kryterium. Na przykład: kryterium przydatności tej pracy dla rozwoju społeczności.

Łatwo to wykazać choćby odnosząc się do wartości pracy wykonywanej w domu, która jest de facto ogromną - choć nieistniejącą w tabelkach ekonomistów - darowizną przekazywaną na rzecz społeczności. Darowizną tworzoną w gospodarstwach domowych, które de facto są miejscami pracy dla około 6 milionów kobiet w wieku produkcyjnym.

Łatwo można sobie wyobrazić, że wprowadzając do społecznej świadomości jasny przekaz o wartości tej pracy i projektując system bonusów dla osób ją wykonujących (choćby tak oczywistych jak automatyczny podział składki emerytalnej męża i żony pracującej w domu! czy system gwarancji kredytowych dla kobiet zainteresowanych zakładaniem małych firm opiekuńczo-usługowych) - można w sposób trwały podnieść poczucie własnej wartości dużej grupy obywateli. A ludzie, którzy maja poczucie, że są swojej społeczności i swojemu państwu potrzebni nie wyjdą na ulice, żeby protestować przeciwko rządowi.

Kapitalizm to system, który jak żaden inny wyzwala ludzką energię, pomysłowość, zapobiegliwość. Ale kapitalizm ma też słabą stronę - tworzy wielkie bogactwo, lecz nie potrafi go dzielić. Niepoddawany społecznej kontroli, "nie-monitorowany" pod katem tego w jaki sposób przyczynia się do poprawy jakości życia ludzi - rwie więzi społeczne, poddaje praniu mózgów duże grupy, które nie odnajdując się w świecie dla którego jedynym miernikiem wartości człowieka jest wypracowany przez niego zysk, tracą poczucie własnej wartości, a co za tym idzie poddają się obezwładniającemu poczucie bezradności życiowej.

Na rynek pracy i systemy zabezpieczenia społecznego trzeba więc wreszcie spojrzeć nie przez pryzmat ujemnych wskaźników i nieustających braków ale przez pryzmat niewykorzystanego potencjału tkwiącego w ludziach. Jeśli zaczniemy działać na rzecz przywracania poczucia przydatności społecznej i własnej wartości ludzi - możemy odnieść sukces, ponieważ to ludzie - proszę wybaczyć ten zapomniany banał - są największym bogactwem każdego kraju.

Póki zatem nie zmienimy kryteriów, przy pomocy których oceniać będziemy całość naszego życia gospodarczego, większe czy mniejsze cięcia w wydatkach budżetowych maja znaczenie tylko z punktu widzenia terminu, w jakim ludzie zdecydują się powiedzieć "dość" .

Propozycja
Co więc można zrobić nie uruchamiając żadnych dodatkowych pieniędzy, bo na razie tych pieniędzy mamy mało, a i tak dużą część z tego "mało" marnujemy.

Po pierwsze:
Możemy przyznać jasno, że jakikolwiek rozwój gospodarczy jest możliwy dzięki nieopłacanej pracy domowej. Przyznając to, możemy pomóc milionom kobiet i tysiącom mężczyzn (wedle niemieckich badań z lat 90 w 75% są to kobiety i w 25% mężczyźni), którzy codziennie wykonują dziesiątki potrzebnych z punktu widzenia społeczności prac: robią zakupy, przygotowują posiłki, sprzątają, zajmują się dziećmi, planują jak ma działać domowa fabryka. Robiąc to, borykają się z niezwykle trudnym dysonansem poznawczym, choć właśnie dziś, w obliczu wyzwań jakie stawia przed nami gospodarka narzucająca konieczność nieustannego wzrostu, dysonans ten staje się szczególnie uciążliwy. Roboczo nazywam go ZROBIONE - NIC NIE WARTE. Otóż wszyscy ci ludzie robią to wszystko, bo jest to praca, która musi zostać wykonana, żeby tryby machiny społecznej mogły się w ogóle obracać. Robiąc to, maja jednocześnie poczucie, że nie pracują, bo nie wytwarzają dochodu, że ich praca nie ma żadnego wymiernego znaczenia, ponieważ nie da jej się wyrazić we wskaźnikach którymi ekonomiści opisują stan gospodarek. Robiąc to wszystko, mają poczucie, że są nic nie warci. Ten dysonans poznawczy, zwłaszcza w sytuacji zmniejszania się dochodów z pracy, którą uznajemy za zawodową może działać paraliżująco. I tak działa.

Możemy też określić - choćby tak szacunkowo, na ile pozwalają nam już dostępne dane - wartość tej pracy. I powiedzieć ludziom, że nie stać nas na razie na jakąkolwiek gratyfikację i że - co więcej - na razie nie wiemy jak tę sprawę uregulować z pożytkiem dla kobiet i mężczyzn.

Po drugie:
Możemy stworzyć - finansując go choćby ze środków przekazywanych na fundusz pracy - zespół złożony z ekonomistów i humanistów - bo ekonomia bez wizji czemu to wszystko ma służyć, łatwo traci swój ludzki wymiar - Zespół, który w ciągu dwóch czy trzech lat wygenerowałby konkretne pomysły służące zlikwidowaniu tej mistyfikacji i przeprowadził symulacje możliwych skutków wygenerowanych rozwiązań.

I po trzecie, ale dopiero po trzecie:
Możemy, poruszając się w ramach tych środków jakie istnieją, zapewnić automatyczną możliwość dzielenia na pół emerytury męża i przypisanie jej do pracującej w domu żony czy partnerki, także w przypadku rozwodu czy rozstania pary nieformalnej. Uznać wartość comiesięcznej pracy domowej wykonywanej najczęściej przez kobiety za jej osobiste zabezpieczenie kredytowe i stworzyć ścieżki niewielkich kredytów dzięki którym mogłyby powstawać maleńkie kobiece firmy usługowe

 

powrót do spisu treści