Jarosław Markiewicz
Świnie, papugi i wewnętrzne światła


Na zewnątrz widział tylko ciemność, po kilku minutach leżenia z zamkniętymi oczami pojawiało się światło, miał jednak wrażenie, że oczy opuszczają ciało i podążają za tym światłem, a on tutaj zostaje sam, bez oczu, ślepy.
Zadzwonił telefon, sekretarka związku literatów zawiadamiała, że został poproszony na zebranie partyjne, które miało zaopiniować jego podanie o stypendium.
Czuł się źle poza łóżkiem, leżał na wznak godzinami wpatrzony w sufit i tylko od czasu do czasu wzdychał z zachwytu. Świat zewnętrzny przestawał dla niego istnieć ze względu na swoją depresyjność i czerń. Najbielsza biała fasada, oświetlona południowym słońcem na wprost, nie mogła się równać z olśniewającymi obrazami, jakie wyświetlał jego projektor wewnętrzny.
Kiedy wstawał, żeby się napić wody lub wysikać, wydawało mu się, że jest ciemno. Zapalał światło, ale i to nie pomagało. O naturze tych wewnętrznych świateł i rzeczywistości na antypodach umysłu ze znawstwem neofity i turysty zwiedzającego ruiny pisał swego czasu Aldous Huxley.
.
Sekretarka od literatów nalegała przez telefon,
- Niech pan przyjedzie, to tylko formalność, nic pan nie będzie musiał mówić, oni będą mieli już pańskie podanie, oni chcą pana po prostu zobaczyć.
- Zobaczyć, mnie? A oni mnie nie widzieli?
- Nie wiem - odpowiedziała na wszelki wypadek i trochę zbita z tropu sekretarka.
- A kto jest w komisji?
Tutaj sekretarka się stropiła na dobre, komisja niby była jawna, trening komunizmu i krótkie kursy marksizmu zrobiły jednak swoje, sekretarka bez słowa odłożyła słuchawkę na widełki.
A tej odłożonej słuchawki on się przeraził i przyjechał.

Szedł po schodach na pierwsze piętro i po lewej stronie mijał nieudolny witraż, kupę kolorowych szybek poukładanych byle jak - a jednak doznał przemienienia i przeniesienia, przez chwilę nie wiedział kim jest, wzory na dywanie, darze pisarzy kaukaskich, zaświeciły się i wyszły w trzeci wymiar. Otworzył niezwykle dostojne weneckie drzwi w renesansowych odrzwiach z piaskowca z cokołem przypominającym mały balkonik nad drzwiami. Na tym cokole stało popiersie prezesa związku wyrzeźbione przez Marylę, której chłopięce pośladki zaokrągliły się i poruszyły w wewnętrznym dotyku.
Ozdoba jego męskości stanęła nagle, chyba pobudzona wspomnieniem Marylki, a może - myślał sobie - jednak staje mi do tego wała, prezesa.
Zawzięcie walcząc ze swoim tygrysem, wkracza na zebranie partyjne, a tam za stołem przykrytym zielonym suknem, które zaświeciło Veronesem, zobaczył ludzi z pyskami zwierząt.
Przeważały świnie. Był jeden stary, znudzony wielbłąd. Było kilka papug, ach, jak stroszyły pióra. I wszystko to było osobliwie zastygłe, spowite światłem jak pyłem, ale pyłem z cementu, srebrno-szarym.
- Jak z Orwella - pomyślał - nie wiedział do końca i to go bardzo niepokoiło, czy mówi głośno, czy tylko myśli.
- Świnie, świnie i papugi. No tak, a czego się mogłem spodziewać. - Świnie i papugi. Warga tego wielbłąda...
Myśli ruszyły z prędkością ustawionego na długie serie thomsona, a ciągle nie był pewien, czy tylko myśli, czy mówi, słyszał jednak w tunelach uszu, że coś mówi, więc natychmiast przestawał.
Ta sama sekretarka musiała zaraz zadzwonić na pogotowie i wezwać oddział specjalny, psychiatryczny.

Po godzinie pogotowie wreszcie przyjechało, zebranie partyjne już się dawno skończyło, przerwane incydentem chorego na umyśle kolegi - jak zapisano w protokole - jeden z partyjnych, który czuł się najbardziej obrażony bezpodstawną napaścią na jego rozliczne honory, ja nawet uważam, wykrzykiwał rozwścieczony, że on pisze niezłe, jak na wariata, wiersze. Więc ten jeden partyjny został, żeby oddać wariata w ręce sprawiedliwej medycyny psychiatrycznej. On się i tak powinien cieszyć, że nie wzywam UB. Już dawno nie było UB, a wszyscy mówili UB.

Pracownicy pogotowia weszli po paradnych schodach i persko-kaukaskim dywanie, sekretarka wskazała im ozdobne drzwi, a jak tylko weszli - pisarz partyjny, członek jakiejś wyższej egzekutywy, naskoczył na nich z wyżyn władzy, że tak długo czekał, wrzeszczał i machał rękami, że on ich załatwi. A drugi obecny w pomieszczeniu człowiek siedział na krześle i uśmiechał się w dal jak Mona Lisa. Psychiatrycy pochwycili partyjnego pisarza, zawiązali w rękawy, dali mu po ryju, kiedy wrzeszczał, i pokornego wyprowadzili. Podobno od tamtej pory chodzi ze spluwą, po trzech dniach wrócił - z całkowicie zszarganą reputacją, bo oczywiście niby to pomyłka, ale wiecie, ma to w papierach, KC wyciągało go z psychiatryka - i przysiągł sobie, że załatwi tego wariata.
Eurazy, jeśli do czegoś wracał, to wracał do sytuacji niewyjaśnionych, te osiłki w białych kitlach i ten partyjny pisarz wrzeszczący
- To nie ja, to on, to on!
- A Judasz - mruknął jeden z osiłków i polował na niego jak na wrednego insekta, który roznosi straszne choroby, polował w imieniu całej ludzkości, pielęgniarz był tylko trochę mniej masywny niż czołg, pisarz zaczął wyciągać jakieś legitymacje, papiery, pielęgniarze je odbierali spokojnie, ale akcja już się zaczęła, ogary ruszyły w las, nic już nie mogło odmienić przeznaczenia, moja fotografia była w "Trybunie Ludu" na pierwszej stronie, jestem zastępca członka - wykrzykiwał partyjny.
- Patrz - powiedział spokojnie jeden pielęgniarz - zastępca członka to nawet nie chuj. Pisarz stawał się coraz bardziej bezradny, brakowało mu wyraźnego atrybutu władzy, gdybym miał ze sobą spluwę, dlaczego jej nie wziąłem, nie chciał straszyć kolegów-pisarzy, bo oni tacy przewrażliwieni, kiedy już prawie był w rękawach, kopnął jednego pielęgniarza w jaja i trafił, natychmiast akcja stała się bardziej osobista, jak będziesz u nas, przyślemy ci Anulkę, która wydoi ci jaja do spodu i wyliże wszystkie resztki, wtedy to pisarz partyjny znowu dostał po ryju
- Panowie, panowie - mitygowała ich Mona Liza, która stała wciąż z tym samym uśmiechem na ustach - ostrożnie, to chory człowiek.
- Dam ja ci chorego, dam ja ci chorego - szczekał partyjny, ale już owijali mu głowę i nieśli do karetki.
Eurazy dopatrywał się w tym zdarzeniu innego sensu, pielęgniarze mogli się domyślać, że popełniają pomyłkę, nie mieli podanego żadnego nazwiska do pobrania, gdyby nie przywitał ich wyzwiskami, rzeczy potoczyłyby się inaczej, a właśnie to, jak się rzeczy toczą, osobliwie zajmowało Eurazego


powrót do spisu treści