Jarosław Markiewicz
* * *


Czy powiedział wszystko, co chciał powiedzieć,
czy powiedział wszystko, co mógł powiedzieć,
czy powiedział wszystko, co powinien powiedzieć,

ale czy to nie jest tak jakbym patrzył na krowę
jak na fabrykę mleka i nie widział jej oczu,
za którymi ukrywa się dziecinne spojrzenie,

mówił o sobie, że ma schizofreniczne odczucie
bycia sekretarzem Boga, ale było też tak,
że odkrywał w Bogu wahania, z kim przestajesz,
takim się stajesz, a wiedza boskiego wahadła
czy może wyzwalać wiatr?

bez zbudowania lotni i wzbicia się na niej - jest się
teoretykiem wysokich lotów, miłości, zbawienia
- ale jak praktykować?

zawsze są te niejasne początki, wstydliwe fascynacje,
dlaczego dałem się uwieść poezji, co ona mi obiecywała
na początku miłości, czego chciałem od niej,
nauka obiecuje tyle ile może, ale lepiej zna
swoje możliwości, a zapędy ma raczej totalitarne niż totalne,

sztuka obiecuje Całość, ale też w zamian żąda całości
istnienia, miesięcy i lat mnisiego życia dla rozkoszy
odkrywania nieznanego, szukania rzeczy istotnych daleko
i blisko, w tym co inni wyrzucili na śmietnik, skamieniało
i wstawili do muzeum wystawione na wieczną nudę
szkolnych wycieczek.

Czy zdołał cały umysł pochwycić w pajęczynę języka, to prawie niemożliwe, a jednak próbował tego do ostatniej chwili, od dawna miewał w nieszczęściu bycia szczęśliwe chwile pochwyceń, nie zawsze następowały po tym chwile zachwytu dla reszty stworzenia,
miał zachwycenia - ale totalnego zachwytu dla dzieła stworzenia nie miał, sekretarzując Bogu, tak uważnie patrzył mu na ręce, że czasem Bogu było nieswojo.


powrót do spisu treści