Krzysztof Lewandowski
Drugi tor


"Jeśli Amerykanie pozwolą kiedykolwiek na to, aby prywatne banki kontrolowały emisję ich pieniędzy, najpierw poprzez inflację, a następnie poprzez deflację, wówczas banki... wyzują ludzi z całej ich własności, aż wreszcie dzieci obudzą się bezdomne na kontynencie zdobytym przez ich ojców... Władza emisji powinna być odebrana bankom i zwrócona ludziom, do których właściwie przynależy."    Thomas Jefferson         

Słowa ojca założyciela Stanów Zjednoczonych - kraju stawianego za wzór przez Polaków - są aktualne jak nigdy wcześniej. Lecz w dzisiejszym zglobalizowanym świecie odnoszą się one nie tylko do Amerykanów, ale także do nas, Polaków. Po niepohamowanej emisji amerykańskich kredytów - tworzonych przez sprywatyzowanych bankierów ex powietrze, czyli za naciśnięciem klawiszy komputerowych - i eksportowanych z własnego kraju po to, aby nie powiększały inflacji w USA, nastał czas fazy deflacyjnej, czyli spadku ceny dolara. Jest to kolejny trik środowiska finansowego Stanów Zjednoczonych, rozpoznany przez Thomasa Jeffersona, mający na celu zmniejszenie realnej wartości zagranicznych zobowiązań rządu USA.

Pamietam, że pięć lat temu kurs dolara rósł, przekraczając w pewnym momencie magiczną barierę 4 zł. Dzisiaj dolara można kupić już za 3,40, co oznacza obniżenie jego wartości w stosunku do złotówki o 20 procent.

Dlaczego dolar tanieje, można przeczytać w czerwcowym numerze pisma ekologów "Zielone Brygady", gdzie zamieszczono raport New Economics Foundation, przedstawiający największych światowych dłużników.

Z raportu wynika, że największym dłużnikiem na świecie jest obecnie rząd USA, którego zadłużenie wynosiło w roku 2000 aż 2200 miliardów dolarów. "Jest to suma dorównująca zadłużeniu 5 miliardów mieszkańców krajów ubogich i rozwijających się" - pisała fundacja New Economics dwa lata temu.

Dzisiaj dług narodowy USA wynosi 7300 miliardów $ i rośnie średnio w tempie 1,73 miliarda $ dziennie. Można to sprawdzić, odwiedziając stronę internetową http://www.brillig.com/debt_clock.

Tak wielki dług wymaga potężnej obsługi. Obsługa ta, powiększona dodatkowo o bieżące nadwyżki importu nad eksportem, kosztowała społeczeństwo amerykańskie w 2000 roku 4 mld dolarów dziennie. To wielkie pieniądze, nawet jak na kraj o 10-bilionowym produkcie narodowym. Dzisiaj kwota obsługi długu narodowego jest co najmniej dwukrotnie wyższa, przy imporcie USA utrzymującym się na dużo wyższym poziomie, niż eksport.

Deprecjacja dolara sprawia, że inwestorzy w tak niepewną i słabnącą z dnia na dzień walutę - a dodajmy, że USA trafiły już do grupy krajów o podniesionym stopniu ryzyka gospodarczego - spodziewają się większych procentowo zysków, niż przy inwestycjach w waluty (czytaj: rynki) stabilniejsze, jak Juan czy Euro.

Kraje (takie jak Polska) silnie powiązane gospodarczo, politycznie lub militarnie z dolarem amerykańskim, są - w związku z ryzykiem pochodzącym od nastrojów na giełdzie - zmuszane do podwyższania stóp procentowych i utrzymywania wysokich rezerw walutowych tylko w tym celu, aby inwestowany na naszym rynku kapitał spekulacyjny z niego nie uciekł. (Obecnie dla zachęty inwestorów sprzedaje się krótkoterminowe obligacje Skarbu Państwa z oprocentowaniem wyższym o ponad jeden punkt od oprocentowania depozytów).

Dodajmy do tego, że obecne giełdy światowe są dostępne poprzez internet 24 godziny na dobę, a odpływ kapitału z dowolnego rynku, jaki przestanie się podobać inwestorom, może się dokonać w ciągu zaledwie kilku minut. Tak więc groźba nagłego odpływu kapitału z naszego rynku jest realna, a nie hipotetyczna, w dodatku potęgowana przez fakt, że jest on nam niezbędny, aby zachować krajową rytmikę produkcji wymagającej zagranicznych komponentów.

Polska jest netto importerem kredytów w ilości ok. 1 mld $ miesięcznie i właśnie w stopniu równym temu importowi jesteśmy uzależnieni od napływu do naszego kraju spekulacyjnego pieniądza poszukującego lepszych niż gdzie indziej zysków z oprocentowania. Brak tego pieniądza oznaczałby natychmiastowe kłopoty importowe i załamanie harmonii produkcyjnej w większości sektorów naszej gospodarki.

Pozostała część naszego miesięcznego deficytu płatniczego służy spłacie odsetek od zaimportowanych w przeszłości, kredytowych pieniędzy USA. Należy przy tym dodać, że produkcji kredytów, jakie USA i inne kraje udzielały Polsce, nie odpowiadała żadna realna wartość wytworzona na tamtejszych rynkach produkcyjnych (co chciały nam wmówić należące w większości do Amerykanów media), więc zasadne jest pytanie, za co przez tyle lat płaciliśmy ciężki haracz odsetek od narodowego długu, skoro kredytodawca nie musiał zapracować na udzielenie nam kredytu.

Biorąc przed laty kredyty dolarowe, braliśmy na serio opinie środowisk finansowych o możliwości stopniowego ich spłacenia, co okazało się być mrzonką. Dzisiaj widać to już bardzo wyraźnie, że wzrost stóp procentowych nowo zaciąganych kredytów, wynikający z rosnącej niestabilności dolara, połączony z postępującym uzależnieniem naszego przemysłu od miedzynarodowej wymiany kooperacyjnej - to dwie główne przyczyny drenażu finansowego i kłopotów płatniczych państwa polskiego. Są one zresztą typowe dla wszystkich państw, które dały się skusić wizjami stabilizacji gospodarczej, propagowanymi przez neoliberalne elity.

Nie wydaje się prawdopodobne, aby tendencja spadku wartości dolara odwróciła się, a raczej należy się spodziewać, że słabnąca jego pozycja to dopiero początek procesu pikowania tej waluty w dół i załamywania się wiary inwestorów w rynek amerykański.

Rynek ten okazuje się być mało efektywny gospodarczo jako całość, a produkty i usługi amerykańskie przegrywają w konkurencji z ich odpowiednikami pochodzącymi z krajów Dalekiego Wschodu, które są największymi wierzycielami i do niedawna obrońcami pozycji dolara na rynkach światowych. Wiadomo - wierzyciel do pewnego momentu dba o to, aby jego wierzytelność nie straciła na wartości.

Jednak wierzyciele tracą już wiarę w możliwość sanacji amerykańskiej waluty przy użyciu instrumentów finansowych, czyli pompowania w ten rynek produkcji przemysłowej całego świata.

Wielkie marnotrawstwo energii (przypomnijmy, że USA, w których mieszka 5 procent światowej ludności, zużywają 25 procent światowych zasobów energii), połączone z niepohamowanym konsumpcjonizmem, do którego przywykły całe już generacje Amerykanów - są trwałymi elementami niezrównoważonej kultury gospodarczej tego kraju, z czego zdaje sobie sprawę coraz więcej zagranicznych inwestorów, zwłaszcza w obliczu rosnących kłopotów na rynkach surowców energetycznych.

Nic więc dziwnego, że w ostatnim okresie nasiliły się w wielu krajach ruchy zmierzające do utworzenia równoległego toru dla gospodarek światowych - toru zwanego walutami komplementarnymi. W czerwcu tego roku bylismy świadkami największej w historii świata konferencji poświęconej walutom komplementarnym, jaka odbyła się w Nowym Jorku, a w lipcu imprezę o podobnej skali zorganizowali Europejczycy w Bad Honnef koło Bonn.

W obu imprezach uczestniczyło kilkuset ekonomistów i praktyków budowy nowych torów dla gospodarki światowej - torów wolnych od systemowych wad liberalizmu.

Zasadniczą cechą nowego systemu komunikacji podmiotów gospodarczych jest brak odsetek od zaciąganych kredytów. Pomyślne inicjatywy tego rodzaju sprawdziły się na gruncie praktycznym w wielu krajach świata, a wieloletnie doświadczenia wskazują na to, że zmiana podstawowego parametru emisji pieniądza, jakim jest oprocentowanie kredytu, powoduje radykalną zmianę stosunków społecznych w kręgach posługujących się tym nowym instrumentem finansowym.

Duże zasługi we wdrażaniu innowacyjnych rozwiązań ekonomicznych posiada szwedzki JAK Bank, posiadający obecnie 27 tys. kont bankowych. Korzystanie z nieoprocentowanego kredytu oferowanego przez tę organizację umożliwia znaczne oszczędności przy inwestycjach długoterminowych, do których m.in. należy budownictwo mieszkaniowe. Rachunek w JAK banku zapewnia 70-procentową redukcję kosztów wynajęcia kredytu na cele inwestycyjne, co sprawia, że powieleniem pomysłu zainteresowały się instytucje finansowe w Niemczech.

Podobne inicjatywy, biorące swój początek z niesprawności i niezrównoważenia światowego systemu finansowego, mnożą się dziś w wielu uprzemysłowionych krajach. W innowacyjności i kreatywności rozwiązań przoduje Japonia, która wdrożyła u siebie już 5000 systemów pilotażowych, przy aktywnym wsparciu rządu oraz dużych korporacji, jak Oracle. Jednym z takich systemów jest Fureai Kippu, japoński system ekonomii bezodsetkowej, funkcjonujący w obszarze służby zdrowia. Być może do takich właśnie rozwiązań należy przyszłość opieki zdrowotnej oraz socjalnej, co powinni wziąć pod rozwagę także także nasi krajowi dysponenci funduszów na te cele.

Szwedzki JAK Bank został wytypowany przez uczestników konferencji w Bad Honnef na kandydata do ekologicznej nagrody Nobla, wręczanej corocznie na kilka dni przed nominacjami w innych dziedzinach. Jest to znak, że coś się wyraźnie zmienia w zbiorowej świadomości kredytobiorców i podatników.

Do budowania nowego toru światowej ekonomii, wolnego od nieusuwalnych mankamentów głównego toru, po którym z coraz większymi kłopotami suną pociągi obciążone rosnącymi długami, wzywa coraz więcej wybitnych ekonomistów, wśród nich Joseph Siglitz, niedawny główny specjalista Banku Światowego, laureat Nobla w dziedzinie ekonomii i prof. Bernard Lietaer, współtwórca koncepcji Euro. Nie sądzę, aby wtórować im zaczął Leszek Balcerowicz, nasz senny zawiadowca stacji o nazwie Złoty, przeznaczonej do rychłej likwidacji.


powrót do spisu treści