Krzysztof Lewandowski
Diafragma lichwy


Droga epokowych wynalazków od ich autorów do szerszej publiczności nie jest szybka i oczywista. Tak było choćby z samolotem, w który ludzie zaczęli szerzej wierzyć dopiero w sześć lat po jego pierwszym, udanym locie, mającym miejsce w 1903 roku. Dopiero bowiem w 1909 roku prezydent USA, Taft, osobiście pofatygował się na pokaz lotniczy i uwierzył, że maszyna cięższa od powietrza może latać. W tym samym roku w samolot mieli okazję uwierzyć także mieszkańcy Nowego Jorku, gdy podczas świątecznych obchodów dwupłatowiec braci Wright okrążył Statuę Wolności na oczach ponad miliona widzów. Wcześniej wierzono, że jedynym latającym pojazdem może być balon.

Bracia Wright poswięcili dużo energii na spopularyzowanie wynalazku, który od kilku lat posiadał patenty oraz liczne, działające prototypy. Mimo to kilka lat torowali sobie drogę do szerszej, społecznej percepcji. Znacznie dłuższe jest przebijanie się wynalazków do publicznej świadomości, gdy ich szczegóły nie są ujawniane z obawy przed utratą korzyści wynikających z ich nierozpowszechniania.

Do wynalazków takich należał z pewnością mechanizm funkcjonowania Bank of England, zapewniający monopol w najbardziej intratnej gałęzi gospodaki, jaką mocą jednego podpisu stała się legalna produkcja lipnych pieniędzy i handel nimi. Przed powstaniem Banku Anglii ludziom nie mieściło się po prostu w głowach, że pieniądze mogą pochodzić z dekretu, a nie być ekwiwalentem realnego majątku.

Realny był kruszec używany do wybijania monet - posiadał konkretną wartość, dającą się określić za pomocą wagi i próbki metalu - podobnie jak realne w odczuciu społecznym i w pełni zabezpieczone były czeki bankierskie, po których oczekiwano, że mają pełne pokrycie w złocie znajdującym się w bankowym skarbcu. Zaś praktyki bankierów, wydających czeki o wartości przekraczającej zasoby bankowego skarbca, choć nagminne, były powszechnie traktowane jako nieuczciwość.

Dopiero od powstania Banku Anglii fałsz podawania pieniądza dłużnego za pieniądz prawdziwy przestał być fałszem, a stał się zalegalizowaną praktyką. Praktyka ta polegała dodatkowo na pobieraniu odsetek od tak wykreowanej fałszywki

Wypożyczanie lipnych pieniędzy na procent było klasyczną lichwą. Jedynym jej kosztem po stronie banku był koszt księgowania kredytu oraz faktu jego zwrotu. Współkreatorem i współuczestnikiem lichwy był także dłużnik, który swoim podpisem składanym pod umową pożyczki stwierdzał, że godzi się oddać bankowi więcej lipnych pieniędzy, niż pożyczył.
Skąd pożyczkobiorca miał wziąć te dodatkowe lipne pieniądze na zapłatę obiecanej lichwy? Ano, jedynym miejscem, do jakiego mógł sięgnąć, była kolejna pożyczka lipnych pieniędzy, udzielona przez bank, niestety także obarczona procentem lichwy.

Taka konstrukcja pożyczek zapewniała prywatnym bankom centralnym nie tylko monopol w produkcji i dystrybucji pieniądza, ale także progresywny, wykładniczy rozwój sektora usług kredytowych. Progres kredytów - jak się wkrótce okazało - stał się niezbędny dla funkcjonowania całego systemu.

Był to oczywisty wniosek wynikający z arytmetyki lipnego pieniądza, jednak ludzie w XVIII w. nie mieli rozeznania w mechanizmach nowo wymyślonego systemu monetarnego, zwanego Bank od England. Mieli je wyłącznie wynalazcy tego systemu, którzy jednak - odmiennie niż bracia Wright - woleli nie eksponować na zewnątrz lichwiarskiego patentu, dającego im faktyczną władzę nad państwem. Dlatego patent ten tak długo mógł pozostawać w ukryciu - praktycznie aż do naszych czasów.

Źródłem spłaty odsetek lichwy mógł być tylko pieniądz reprezentujący realny kapitał, gdyż pożyczkobiorcy - w odróżnieniu od banku - nie posiadali przywileju kreowania lipnego pieniądza. Musieli go wypracować własną pracą, albo zagrabić cudzy majątek, także wypracowany czyjąś własną pracą.

W ten sposób rozpoczęła się obłędna gra w "gorące krzesła", w której krzeseł jest mniej, niż osób do siadania. Dla osób złapanych w potrzask długów, pozostawały praktycznie dwie drogi ratowania się przed bankructwem - wytężona produkcja, bądź grabież cudzego mienia. Obydwie te drogi prowadziły do ponownego znalezienia się na krześle, czyli do wyjścia z długów.

Jeśli z siedzeniem na krześle, czyli brakiem długów, wiąże się poczucie elementarnego komfortu, jakiego my, ludzie, możemy się dla siebie domagać, to brak krzesła może oznaczać brak spełnienia tej elementarnej potrzeby człowieka i początek jego wtórnego zezwierzęcenia. Towarzyszyło mu coraz silniejsze poczucie winy zarówno u dłużników, jak i wierzycieli.

Zezwierzęcenie stosunków społecznych zaczęło się objawiać jako coraz bardziej bezpardonowa walka. Z jednej strony była to walka bankierów o zachowanie i rozszerzenie prywatnego monopolu kreowania lipnego piniądza, z drugiej zaś obrona konieczna podmiotów (państw, przedsiębiorców i obywateli) przed plagą rozsiewaną przez ten monopol - przed lichwą.

Tę obronę konieczną nazwano dla niepoznaki konkurencją, od łacińskiego żródłosłowu 'biec razem'. Nie był to jednak bieg, a raczej szaleńcza galopada za uciekającymi z przestrzeni gry, gorącymi krzesłami, na które polowali także inni desperaci wolności. Gorące krzesło stawało się krzesłem wolności przed nowym tyranem - bankiem.
Pierwszym większym dłużnikiem systemu bankowego był król Anglii. Spłata wysokich odsetek zmusiła go do wprowadzenia nowych podatków, za którymi stać musiała realna produkcja sprzedana. Świadczyć ją zaczęli poddani, aby uzyskać pieniądze, którymi należało opłacić podatki wprowadzane - podobnie jak przywileje Banku Anglii - także mocą królewskiego ukazu. Król stał się w ten sposób - w wyniku cesji swoich prerogatyw - niejako pośrednikiem między społeczeństwem a bankami w transferowaniu należnej im lichwy.

Lecz dodatkowej produkcji, świadczonej przez lud, musiało być więcej, niż lichwy należnej bankowi od króla, gdyż król musiał mieć jeszcze - jak zawsze wcześniej - środki na utrzymanie królestwa. Tak więc podatki z tytułu królewskiej lichwy były całkiem nowym obciążeniem, jakie spadało na barki społeczeństwa angielskiego jak grom z jasnego nieba, mocą królewskiego dekretu.

Lichwiarska transakcja króla stała się dla społeczeństwa dodatkowym obciążeniem podatkowym, czyli w efekcie produkcyjnym. Przy oprocentowaniu lipnego pieniądza wynoszącym 8 1/2 procent, obciążenie to podwajało się co 8 lat.

Po kolejnych ośmiu latach wymagana produkcja, służąca zaspokojeniu roszczeń lichwiarza, musiała być już cztery razy większa. Po stu latach takiego tempa ekspansji lichwy, produkcja przemysłowa służąca jej pokryciu powinna wzrosnąć 4 tysiące razy (sic!).

W praktyce zaraza lichwy ekspandowała w nieco mniejszym tempie ok. 4-5 procent rocznie. W okresie koniunkturowej depresji tempo to malało do 3 procent w skali roku, nie schodząc jednak poniżej tej magicznej granicy, gdyż według teoretyków i praktyków ekonomii, z lordem J.M. Keynesem na czele - poniżej 3-punktowej granicy oprocentowania kapitału, jego właściciele (kapitaliści) przestają być zainteresowani lokowaniem oszczędności w bankach.

Jak widzimy, początek XVIII wieku był startem zorganizowanego procederu lichwy na coraz szerszą skalę. Mechanizm ten zaczął funkcjonować niczym błona półprzepuszczalna w naczyniu o pewnym stężeniu nagromadzonego bogactwa społecznego. Zasysał bogactwo od ludzi pracujących i kierował je ku uprzywilejowanej grupie bankowców z glejtem królewskim.

W dobie demokracji parlamentarnych, licencja króla została zastąpiona licencją rządu, bedącą w praktyce licencją wewnątrzbankową, gdyż to bank centralny opiniuje dziś, komu wydać zgodę na otwarcie nowego banku.

Półprzepuszczalna błona mechanizmu bankowego powoduje ciągły przepływ społecznego bogactwa w postaci dóbr i usług, od wytwórców tego bogactwa, ku dużym skupiskom pieniędzy, zarządzanym przez dziesiątki tysięcy maklerów giełdowych.

Ruch, bedący obsługą mechanizmu lichwy, trwa dzisiaj nieprzerwanie 24 godziny na dobę i 7 dni w tygodniu. Gdy zamykana jest giełda w Londynie, otwierana jest w Nowym Jorku, a gdy zamykana jest w Nowym Jorku, otwierana jest w Tokyo czy Hong-Kongu. Ruch na giełdach finansowych trwa dziś nieprzerwanie i obsługuje transakcje warte 1300 mld $ dziennie.

Dzienny ruch giełdowy - równy dziesięciokrotności polskiego zadłużenia zagranicznego - obrazuje gigantyczną moc pompy ssąco-tłoczącącej, jaką jest diafragma lichwy. Pompa ta zasysa legalnie wypracowane przez ludzi bogactwo w postaci nabytych tytułów własności, i przenosi to bogactwo na inne podmioty, dysponujące dużymi transzami pieniędzy.

Praca tej pompy rozpoczęła się w roku 1694, a już w kilkanaście lat później nędza i bezrobocie na dobre zadomowiły się w Zachodniej Europie. Towarzyszył im gwałtowny rozwój wydajności maszyn, których zainstalowanie zwiększało sznase producenta na spłatę zaciągniętego kredytu i spoczęcia na wolnym, zimnym krześle nadwyżek kapitałowych.

Producenci, którym udała się ta sztuka, mieli okazję całkowicie uwolnić się od ciężaru pracy poprzez zgromadzenie kapitału, od którego umiarkowane odsetki wystarczały na dostatnie życie. Sytuacja taka oznaczała przejscie przez diafragmę lichwy i znalezienie się po jej drugiej stronie - po stronie osób korzystających z jej mechanizmu.

Myliłby się jednak ktoś, kto by sądził, że druga strona pompy ssąco-tłoczącej biedę i bogactwo jest stroną bezpieczną, a znalezienie się tam zapewnia szczęście. Otóż druga strona diafragmy długów, strona kapitalistów zajmujących wyższe warstwy klasy średniej, jest także pełna ustawicznego dyskomfortu.

Bierze się on stąd, że moc ssąca agregatu lichwy musi stale rosnąć, gdyż coraz trudniej jest wydzierać ludziom resztki energii, które im jeszcze pozostały, gdy apetyt odbiorców tej energii nie zmniejsza się, a przeciwnie - stale rośnie.

Aparat przemocy, który strzeże mechanizmu lichwy, musi być coraz potężniejszy, gdyż coraz większy jest napór biednych na bastiony niespotykanego wcześniej w historii świata bogactwa. Obrona bogatych przed napierającą zewsząd biedą i terrorem musi zatem coraz więcej kosztować.

Dyskomfort moralny bogaczy płynie też stąd, że lepiej niż inni zdają oni sobie sprawę, że wzrost wykładniczy wymuszany przez lichwę nie może trwać bez końca i że musi w końcu nastąpić kataklizm nieciągłości mocy powołującego ją do istnienia prawa.


powrót do spisu treści