Krzysztof Lewandowski
Bez przemocy


Radość dawania tego, co się posiada, jest warunkowana potrzebą osoby obdarowywanej otrzymywania tego, co jest dawane. Gdy "dajemy" coś, czego ktoś nie potrzebuje albo nie chce, albo czego nie mamy, w istocie uczestniczymy w przemocy.
Miejsce obustronnej radości wymiany zajmuje wtedy lęk. Jest to lęk zarówno autorów owej przemocy przed konsekwencjami karmicznymi własnych czynów, jak i lęk ofiar, które nie wiedzą, jak sobie radzić z paradoksem systuacji, wynikającym z jej opisywania przy pomocy terminów, którym nadawane są znaczenia odmienne od ogólnie przyjętych. Przymuszanie do wzięcia, traktowane jako dawanie, jest taką właśnie manipulacją znaczeniami.

W języku polityki mieszanie w pojęciach nazywa się demagogią. Gdy USA atakują Irak, nazywa się to "przynoszeniem wolności". Podobnie, walizki ekonomicznych "bomb kredytowych", wwożone do Polski od 1989 r. przez Jeffreya Sachsa i jemu podobnych doradców, nazywano "pomocą gospodarczą", mimo że "pomoc" ta była wymuszona szantażem ekonomicznym nie przyznania kredytów na obsługę znacznego już w tamtych czasach długu zagranicznego.
Ten akt "pomocy" spowodował szybką utratę przez Polaków ich majątku narodowego oraz suwerenności politycznej i z pewnością nie był "chciany" przez obywateli, którzy - poprzez swoich przedstawicieli - godzili się na podyktowane warunki, aby uniknąć losu Jugosławii, która się na nie nie zgodziła i przez niewidzialny but ekonomii została zgnieciona.

Na tle tych uwag rodzi się pytanie, co chcielibyśmy wziąć - my, Polacy - sami z siebie, nie nagabywani i nie przymuszani przez ofiarodawców i komiwojażerów politycznych, kierujących się swoim, a nie naszym interesem. Co jest tym możliwym darem, który sprawi radość i nie obróci się przeciwko nam, kiedy wybije godzina rzeczywistych rachunków korzyści, dających się przełożyć na człowieczy, zbiorowy los?

Wydaje się, że jest kilka darów pożądanych przez narody i ich obywateli, w tym Polskę, o których należy mówić jak najpełniejszym głosem, dopóki świadomość ich niezbędności nie stanie się świadomością powszechną, ogólnoświatową.
Najbardziej upragnionym darem jest dziś oddłużenie. Dopóki długi wobec instytucji bankowo-finansowych będą ciążyć na narodach (w praktyce długi te stale rosną, licząc w skali globalnej), dopóty świat bedzie się pogrążał w coraz większym chaosie, a rządy państw będą się borykać z coraz poważniejszymi problemami wewnętrznymi i międzynarodowymi.

Postulat systemowego oddłużenia powinien się znaleźć na czołowym miejscu programów oraz ruchów obywatelkich i politycznych całego świata, wyniesiony na sztandary, mównice, konferencje i sympozja. Dług oprocentowany jest rakiem niszczącym naszą cywilizację. Jest współczesną formą sprawowania uzurpatorskiej władzy przez quasi-arystokratyczne elity. Jest przyczyną dewastacji środowiska przyrodniczego oraz społecznego. Już najwyższy czas, aby zdali sobie z tego sprawę politycy, mamiący świat programami naprawy. Dobrze też, aby uświadomili to sobie wreszcie wyborcy.

Co oznacza postulat oddłużenia świata, postaram się zarysować, aby przybliżyć czytelnikom doniosłość i niektóre, ważne aspekty tego zagadnienia. Skoro bowiem mamy wynosić oddłużenie na sztandary, powinniśmy dokładnie wiedzieć, skąd się ten postulat bierze, czego dotyczy i jakie są warunki jego spełnienia.

Na początku tych rozważań warto więc zwrócić uwagę, że dług jest formą związywania dłużnika i wierzyciela zależnością taką, że jeden zobowiązuje się świadczyć pracę drugiemu, konkretnie zaś dłużnik wierzycielowi. Umowa kredytowa jest tak naprawdę umową o pracę, jaką biorący pożyczkę jest zobowiązany wyświadczyć dostarczycielowi kapitału, aby mu oddać ODSETKI.

Teoretycy pieniądza, jak Ludwig van Moses, na argumenty którego powołuje się dziś większość praktyków liberalizmu, w tym prof. Leszek Balcerowicz, tym uzasadniają moralnie tę przyrzeczoną "odsetkową" pracę wierzyciela na rzecz dłużnika, że pożyczkodawca odstępuje od możliwości natychmiastowego spożytkowania kapitału, jakim dysponuje, zawieszając tę możliwość na czas pożyczki, za co powinno mu się należeć "odszkodowanie".

Można przyznać trafność tej argumentacji w sytuacji wypracowanego przez wierzyciela kapitału, którego jest OGRANICZONA ilość. Jednak współczesny bank ani pieniądza kredytowego nie wypracowuje, gdyż kreuje go mocą dekretu, ani nie zawiesza żadnych swoich "zachcianek" na potem, gdyż praktycznie dysponuje NIEOGRANICZONĄ ilością kredytów, byleby tylko znaleźli się kredytobiorcy z odpowiednim zabezpieczeniem.

Jest więc we współczesnej, standardowej umowie kredytowej między bankiem a jego klientem coś z gruntu niesprawiedliwego, na co pożyczkobiorcy, podpisujący umowy kredytowe lub leasingowe, nie zwracają uwagi, gdyż w powszechniej świadomości społecznej nie buduje się obrazu prawdziwych stosunków ekonomicznych łączących dającego pożyczkę z biorącym.

W szkolnych i uniwersyteckich programach nauczania ekonomii, kształtujących paradygmat postrzegania rzeczywistości gospodarczej, nie występują podstawowe kategorie i definicje, które by umożliwiały ogarnięcie przez studentów mechnanizmu dziedziczenia przywilejów władzy, realizowanego za pomocą instrumentów kredytowych.

Nie powinien zatem dziwić fakt, że nawet osoby dobrze wykształcone ekonomicznie nie kwestionują podstawowych i przyjmowanych powszechnie rozwiązań dotyczących kreacji i dystrybucji quasi-pieniądza kredytowego. I w tym tkwi problem, gdyż ślepota na pierwotną niesprawiedliwość umowy kredytowej jest zasadniczą przyczyną globalnej niesprawiedliwości, z jaką boryka się dzisiejszy świat. Ta ślepota jest też podstawą coraz głębszego kryzysu, w jaki popada inteligencja, niezdolna do postawienia diagnozy obecnej sytuacji przy użyciu kategorii rozumu. A gdy nie ma diagnozy, brak też recepty.

Spróbujmy zatem ustalić najpierw, jak jest, aby potem zastanowić się, jak być może w obszarze kreacji i dystrybucji pieniądza, będącego pośrednikiem w wymianie energii pomiędzy ludźmi. Gdy pieniądza jest mało, a tak jest obecnie, i gdy ludzie boją się lub nie mają czego zastawiać, by wziąc nowy kredyt i chwilowo zwiększyć jego ilość - wtedy zamiera społeczna wymiana, która jest warunkiem społecznej witalności.

Pieniądze są krwią dzisiejszych, zurbanizowanych społeczeństw. Gdy w społecznym kwioobiegu nie ma krwi, społeczność umiera, przekształcając się w zatomizowane jednostki, uwikłane w coraz silniejszą konkurencję, w wyścig szczurów. Taki właśnie proces obserwujemy dziś na całym świecie. To koniec radości płynącej z dzielenia się nadwyżkami, z harmonii dawania i brania. To eskalacja coraz bardziej drapieżnej walki o byt.

Dlaczego nie ma pieniądza na rynku, choć jego ilość w skali globalnej stale rośnie? Ano, nie ma go dlatego, że coraz więcej energii pochłania utrzymywanie w mocy systemu przywilejów bankowych, które zastąpiły dawne przywileje arystokracji. W eksploatowanym do granic wytrzymałości społeczeństwie coraz więcej środków społecznych trzeba przeznaczać na wojsko, policję, służby więziennicze, strażników, ochroniarzy, budowniczych murów i zabezpieczeń. Coraz więcej społecznej energii kosztuje też opłacanie wyższych szczebli administracjii, aby służyły systemowi represji.

Dzisiejsze prawo bankowe, będące systemem quai-arystokratycznych przywilejów, ustala, kto jest władny kreować dekretowy niby-pieniądz, aby następnie wprowadzać go w obieg jako OPROCENTOWANY DŁUG. (Warto przy tym uświadamiać sobie, że dług jest obecnie jedynym sposobem legalnego wprowadzania pieniądza w obieg, co oznacza, że wszystek pieniądz obecny na rynku jest czyimś długiem.)

Niewielka tylko część pieniądza dłużnego znajdującego się w obrocie posiada swoją reprezentację walutową (w postaci banknotów i monet), zaś przeważająca większość (98%) to legalny kredyt elektroniczny. Cała ta pula (kredyt elektroniczny plus walutowy) jest kreowana mocą przywileju, a prawo czynienia takiego hokus-pokus posiadają dziś wyłącznie banki.

Warto też mieć jasną swiadomość tego, że globalna ilość długów musi stale rosnąć, co jest chyba najpierwszą dziś przyczyną niezrównoważonego wzrostu gospodarczego, połączonego z dewastacją środowiska naturalnego i społecznego. Aby uświadomić sobie, w jakim tempie rosną długi kredytowe, wystarczy np. odwiedzić w internecie jedną z wielu stron, na których znajdują się liczniki rosnącego długu narodowego Stanów Zjednoczonych. Dług ten wynosi obecnie ponad 7 bilionów (am. trillion) dolarów. Ponieważ każdy dług jest kredytem oprocentowanym, oznaczającym przyrzeczenie kredytobiorcy, że odda więcej, niż pożyczył, suma długów musi rosnąć w tempie średniego procentu obciążającego ten dług. Tempo to jest zwane w matematyce tempem wykładniczym.

Tempo wykładnicze oznacza konieczność podwajania się globalnej ilości długów co pewien okres. Czas podwojenia długu przy 5-procentowej stopie kredytu wynosi 13 lat. Gdyby taka była średnia stopa kredytowa, dług narodowy USA za 13 lat musiałby wynosić 14 bilionów, a po dalszych 7 latach, 28 bilionów itd. aż do wielkości astronomicznych przyrostu jego rocznego wolumenu.

Przyrostu wykładniczego nie wytrzyma żaden skończony obszar, żaden ekosystem, włącznie z psychosystemem ludzkości. Ciężarem światowego zadłużenia przygnieciona jest więc coraz bardziej i planeta, i świadomość poszczególnych jej mieszkańców. Wszyscy ludzie, niezależnie od ich statusu społecznego, odczuwają skutki tego rosnącego ciężaru w postaci wojen, aktów przemocy i desperacji coraz większej rzeszy ludzi pozbawionych środków egzystencji.

Symbolem zapory w braniu-dawaniu są mury. Mury masek, jakie nosimy, aby grać swoje opłacane role, mury domów, strzeżone coraz silniej, mury więzień dla desperatów, mury szpitali psychiatrycznych dla tych, którzy buntują się poprzez stłumienie, mury elitarnych szkół dla przeciążonych zajęciami uczniów, mury strzeżonych osiedli dla strzegących przywilejów elit, mury wokół państw, które posługują się terrorem i mury nieświadomości obywateli, bojących się otworzyć szerzej oczy, aby zobaczyć nagą prawdę.

Prawda wygląda zaś tak, że przywileje kreowania kredytu dekretowego (ex nihilo) i odpłatnego dystrybuowania tego trefnego towaru są dzisiaj "zabezpieczane" nie rezerwami kruszców (jak było przed wiekami), a produktami działalności sektora zorganizowanej, państwowej przemocy - sądów, armii i policji. Instytucje te przestały ochraniać szarych obywateli, a zamiast tego chronią siebie oraz elity.

Do elit "arystokratycznych" współczesnego świata należą dziś w pierwszym rzędzie właściciele banków oraz dużych transzy pseudo-kapitału. Są oni zainteresowani praktycznie tylko tym, aby za wszelką cenę utrzymywać w wydolności zabójczy dla większości świata system wynajmowania psudo-kapitału na składany procent. Dzięki utrzymywaniu tego systemu w operatywności, można - posiadając duże rezerwy pseudo-kapitału - utrzymywać się, nic nie robiąc, a przywilej ten jest dziedziczony.

Kapitalizm usadowiony w społeczeństwach "demokratycznych" jest więc faktyczną kontynuacją przywilejów dawnej arystokracji. Mieliśmy wprawdzie oświecenie i doświadczenia ruchów egalitarystycznych, które - przynajmniej w teorii społecznej - spowodowały zniesienie jawnych przywilejów władzy, dziedziczonych z pokolenia na pokolenie, jednak zasadniczej zmiany w funkcjonowaniu społeczeństw ruchy te nie przyniosły. Treść wyzysku i dziedzicznej stratyfikacji klasowej pozostała nie zmieniona.

Obecna quasi-arystokracja występuje w neoliberalnym przebraniu i starannie dba o to, aby obecny system przywilejów był dobrze zasłoniety przed gawiedzią. Tego wymaga mit demokracji. Ponieważ zaś system przywilejów realizuje się dziś za pomocą globalnych reguł ekonomii, najlepszą receptą na jego niewidzialność jest utrzymywanie obywateli w powszechnej, ekonomicznej ignorancji, w nieświadomości tego, co się dziś ukrywa za fasadą frazesów o powszechniej wolności, równości i braterstwie.

Elity finansowe tworzy niewielka grupa osób, dużo za mała, aby mogła ona bezpośrednio utrzymywać w ryzach sześciomiliardową społecznośc świata. Potrzebni są pomocnicy - rządy narodowe krajów wraz z całą infrastrukturą, którą zarządzają. Dla prowadzenia rządów na pasku przez elity finansowe niezbędne było wypracowanie trwałej formy ich uzależnienia.

Formę tę stanowią zapisy konstytucyjne, oddające w ręcę banku centralnego wyłączne prawo kreowania pieniądza. Zapisy te zmuszają rząd - w razie potrzeby - do zaciągania oprocentowanych pożyczek w bankach, czyli de facto na światowych rynkach finansowych. Kolejnym przywilejem prawnym, tym razem na poziomie niższym od konstytucyjnego, jest prawo bankowe, a konkretniej - zdefiniowana w nim kategoria częściowej rezerwy bankowej. Służy ona - niejawnie, choć faktycznie - przeniesieniu przywileju kreacji oprocentowanego pieniądza dłużnego - na sieć banków komercyjnych.

W wyniku istnienia tych zapisów prawnych dochodzi do rosnącego zadłużenia narodów, firm oraz obywateli wobec instytucji pożyczkowych. Koszty odsetek od tych długów obciążają społeczeństwa, a ponieważ proces ten zachodzi praktycznie we wszystkich krajach, w efekcie obciążają cały ludzki ród.

Dług narodowy obsługiwany jest z podatków ściąganych od obywateli. Im większe są koszty tej obsługi, tym obywatele mniejszą część wypracowywanych przez siebie podatków mogą - za pośrednictwem administracji państwowej - przeznaczać na potrzeby społeczne: służbę zdrowia, opiekę społeczną, bezpieczeństwo itd.

Długi firm obsługiwane są z ich przychodów, koszty te wkalkulowuje się zatem w ceny towarów i usług, za które płacą konsumenci. Z wyliczeń niemieckich (Helmut Kreutz) wynika, że koszty kredytów odpowiadają średnio za 30 procent cen detalicznych produktów.
Wreszcie, są też prywatne długi obywateli, ściągane z pozostałej (po opodatkowaniu) części ich dochodów.

Wszystkie te obciążenia składają się na dodatkową pracę, jaką ludzie zmuszeni są swiadczyć za to, że posługują się globalnym pieniądzem kredytowym. Świadczenia te w wielu krajach, w tym także w Polsce, znacznie przewyższają rezerwy płatnej pracy, jakimi społeczeństwa dysponują. Wynika stąd, że coraz większy procent instytucji i ludzi musi się zadłużać powyżej możliwości choćby spłaty odsetek od zaciągnietych pożyczek.

Jest to początek spirali bankructwa, w jakiej znajduje się dziś praktycznie cały świat. Bankrutują rządy, korumpując się na rzecz gremiów finansowo-militarnych, bankrutują firmy, których usług nikt nie chce kupować, wreszcie bankrutują obywatele, trafiając do więzień, psychiatryków lub pod most.

Obywatele, świadomi sprawczej roli systemu monetarnego w tym procesie, powinni domagać się zatem, w pierwszym rzędzie, CAŁKOWITEJ redukcji zadłużenia zagranicznego. Oznaczałoby ono uwolnienie rządów od konieczności świadczenia przez ich narody bezpłatnej pracy na rzecz właścicieli psudo-kapitału. Podkreślam słowo "całkowitej", gdyż nie chodzi o to, aby, poprzez redukcję częściową zadłużenia, odtwarzać możliwość obsługi kredytu przez społeczeństwo, pozostawiając je w dalszym ciągu w identycznej sieci zależności. Chodzi o to, aby skończyć z patologią uzależnienia rządów i narodów od finansowych atraktorów, super niesprawnych w redystrybucji społecznej krwi, jaką są pieniądze.

Obecne, gigantyczne długi świata, prowadzące do konfliktów i wojen, są wynikiem nieuczciwości postępowania wysokich reprezentantów pseudo-kapitału światowego, którzy przystępowali i dalej przystępują do negocjacji z przedstawicielami globalizujących się rządów i instytucji, w warunkach szantażu i nierównego dostępu do wiedzy o przebiegu procesów ekonomicznych. Jeśłi - jak się zakłada - światowy rynek kontraktów ma być rynkiem wolnym, powinien być dla wszystkich negocjujących stron otwarty na kluczowe informacje o kontraktach i procesach ekonomicznych.

Nieodzownym elementem tej wiedzy powinna być zatem jasność, czym jest częściowa rezerwa bankowa, jak powstaje pseudo-kapitał, zwany kredytem i jaka jest rola banku centralnego w strukturach państwa. Na takiej wiedzy można budować moralne prawo domagania się ANULOWANIA wszystkich długów narodowych, co powinno się stać strategicznym celem naszej polityki zagranicznej, naszą racją stanu. Byłaby to równocześnie jasna i śmiała definicja tego, co chcemy wziąć bez nagabywania i wmuszania. Bez przemocy.

 

powrót do spisu treści