Marek Chlebuś
Praca? Jaka praca?


Dla dawnego rolnika właściwą pracą była praca na roli, wszystkie inne zajęcia były różnymi rodzajami próżniactwa. W tym agrarystycznym rozumieniu dzisiejsze bezrobocie w krajach rozwiniętych wynosi 95%, bo tylko 5% zajmuje się właściwą pracą - na roli.
Co się stało z tymi 95%? Ano, stali się proletariatem. Zmieniono wtedy definicję pracy, i znów większość pracowała, ale już w fabrykach, świadcząc pracę, zwaną produkcyjną. Ale w takim produkcyjnym rozumieniu to dziś bezrobocie wynosi 85%, bo produkcją zajmuje się 5% ludności na roli i powiedzmy 10% w przemyśle. Pozostali wałkonią się tylko.

Co się stało z tymi 85%? A siedzą po różnych biurach, sklepach, knajpach. I co? Ano nic, tam masowo zastępuje ich automatyka, informatyka i inna technika. No i co? No i nic. Zajmą się czymś innym: rozmaitymi usługami albo rozrywkami, które się wtedy nazwie pracą, a na roli, w fabrykach, sklepach i biurach pozostanie, powiedzmy 20% populacji.

Co będzie robić pozostałe 80%? Jakieś sobie zajęcie pewnie znajdą, ale czy będą musieli w dzisiejszym sensie pracować? Rynek pracy i powszechne zatrudnienie to raptem niewiele ponad stuletni epizod w historii ludzkości. Ateńczycy mieli do pracy swoje (ludzkie) maszyny, a sami zajmowali się handlem, polityką i filozofowaniem. I trwało to całkiem długo. W Rzymie plebs w zasadzie nie pracował, a i tak miał zapewniony chleb i igrzyska, czyli po naszemu piwo i TV - i nie od tego przecież upadł Rzym.

Człowiek bez pracy to nie jest człowiek poza społeczeństwem. On może być bardziej w społeczeństwie niż budowniczy dróg. A która to droga przetrwała z czasów powiedzmy Sumeru? A przetrwało co? Ludzkość, kultura: uwieńczenie codziennego krzątania się, miłości, konfliktów, twórczości, destrukcji, produkcji, konsumpcji pokoleń anonimowych zwykle ludzi. Każdy jest jakoś potrzebny, czy ma etat, czy nie.

Praktycznie cała ekonomia współczesna jest oparta na dziele Adama Smitha, które wprowadziło nowatorskie kiedyś rozumienie wartości według zakumulowanej w dobrach ludzkiej pracy. Wcześniejsi myśliciele wywodzili wartości bądź z uprawnej ziemi (fizjokraci), bądź ze złota (monetaryści). Przykład krajów zasobnych w ziemie, a jednak biednych, jak choćby Polska, a z drugiej strony przypadek Hiszpanii, która zbankrutowała po zalewie kruszcem z Nowego Świata, domagały się nowej teorii wartości. Sformułował ją właśnie Smith.

Postępująca już w czasach Smitha mechanizacja pracy, później automatyzacja i ostatnio informatyzacja - spowodowały, że smithowska teoria wartości obejmuje coraz mniejszy margines życia. Dziś wartość dóbr wyznacza nie praca, nie podaż, ale raczej popyt. Dobro jest warte nie tyle, ile w nie włożono czegokolwiek, w tym pracy, lecz tyle, ile ktoś jest za nie gotów dać. Dobra wycenia nie praco-, kapitało- czy surowco-chłonność, lecz pożądanie konsumentów.

Systematyczne kurczenie się rynku pracy jest nie chorobą, lecz istotą współczesnego systemu gospodarczego. Z paradygmatu zatrudnienia trzeba albo zrezygnować, albo go mocno redefiniować, w przeciwnym razie coraz większe rzesze ludzi będą popadać w marginalizację lub niewolę.

 

powrót do spisu treści